"Nie powinniśmy ufać sobie wzajemnie.
To nasza jedyna obrona przed zdradą."
Tennesee Williams
Po kłótni z Hunterem nie spodziewałaś się spotkać go w klubie, do którego wyciągnęła cię Elaine. Ostatnio była żywiołowa za was obie i nie winiłaś jej za to. W pewnym sensie powinnaś być jej za to wdzięczna. Przez ostatnie miesiące odpoczywałaś od głośnego trybu życia, tych imprez... Od samej siebie również. Potrzebowałaś tego po tym wszystkim.
Nathan umarł siedem miesięcy temu, a ty nadal na niego czekałaś.
Grace definitywnie się od ciebie odcięła. Ostatni raz widziałaś ją na pogrzebie, gdzie obie wygłaszałyście mowę pożegnalną. Gdy wyszłyście z kaplicy, spoliczkowała cię i nazwała suką.
Po raz pierwszy od dawna cokolwiek poczułaś.
- Dan! - Wykrzyknęła Daphne, która kręciła biodrami przy Hunterze. - Nareszcie do nas dołączyłaś!
Uśmiechnęłaś się w jej kierunku nikle, wlepiając swe spojrzenie w chłopaku, który z kolei przyglądał się tobie.
Ciekawe, czy głowa go jeszcze bolała.
Wytrzymałaś trzydzieści minut wśród swoich znajomych. Momentem kryzysowym okazał się pocałunek Daphne i Huntera. Wiedziałaś, że robił to ci na złość.
Kiedy się wymieniali śliną, patrzył właśnie na ciebie.
- Poczekaj, Danica - zniecierpliwiła się Elaine, idąc za tobą kilka kroków. - Co ty masz zamiar zrobić? Jak wrócisz do domu? To kilka godzin drogi stąd!
- Zadzwonię do przyjaciela - westchnęłaś ze zniecierpliwieniem.
- Wszyscy są tutaj!
- Mam innych przyjaciół - oznajmiłaś ze złością.
- Zawsze możesz wrócić do środka, pamiętaj... - miałaś wrażenie, że dziewczyna chce dodać coś jeszcze, ale ostatecznie się powstrzymała i odeszła.
Oparta o najbliższą latarnie, wyciągnęłaś telefon i zaczęłaś przeglądać kontakty. Zatrzymałaś się przy jednym z nich i ignorując wyrzuty sumienia, nacisnęłaś zieloną słuchawkę. Przetarłaś twarz ze zmęczeniem, wsłuchując się w sygnał połączenia. Czułaś, jak coś ci się ścisnęło w klatce piersiowej, gdy usłyszałaś znajomy głos:
- Danica?
- Ym... Hej, Chase.
- Wszystko w porządku? - Spytał troskliwie.
- Ja... Mhm, tak... Po prostu utknęłam na tej imprezie w Crenshaw i potrzebuje podwózki. Mógłbyś mnie odebrać?
- Jestem w tej chwili zajęty - odparł chłopak skrępowany.
- Rozumiem, naprawdę i... Po prostu wszyscy, do których normalnie bym zadzwoniła są tutaj, a ty byłeś jedyną osobą...
- Czy ty płaczesz?
Nie byłaś w stanie odpowiedzieć od razu. Bałaś się, że twój głos cię zdradzi i ponownie zacznie drżeć.
- Będę za chwilę. Obiecuję. Tylko powiedz, gdzie dokładnie jesteś.
Dotrzymał słowa. Na jego widok miałaś ochotę ponownie się rozpłakać. Tym razem jednak ze szczęścia. Chase wydawał się znajomy i jednocześnie obcy. Oboje wydawaliście się bardziej dorośli. Bardziej doświadczeni przez życie...
Bardziej samotni i nierozumiani.
- Czy coś się stało? Hunter coś ci zrobił?
- Nie - mruknęłaś słabo, nie patrząc mu w oczy.
- Danica, jeśli ten złamas cię tknął to słowo, że...
- Nie, Chase. Nic mi nie zrobił - powiedziałaś, uśmiechając się mimowolnie.
- I tak uważam go za złamasa - szepnął konspiracyjnie, by dodać głośniej: - Dlaczego z tobą nie czekał?
- Pokłóciliśmy się i tak, jakby uderzyłam go rakietą tenisową. Nie pasuje mu, że się zmieniłam...
Chase zatrzymał się na podjeździe twojego domu. Milczeliście, ale nawet po tylu miesiącach rozłąki cisza ta nie wydawała ci się niezręczna. Była wypełniona tłumionymi emocjami i gorączkowymi uderzeniami serca.
- Może wejdziesz? - Zapytałaś cicho, a chłopak kiwnął głową z zamyśleniem, wyjmując kluczyki ze stacyjki.
- Twój tata jest w domu?
- Nie, Stevie i Jack się wprowadzają, więc pomaga im spakować rzeczy - wytłumaczyłaś, wzruszając ramionami.
- Okej - mruknął cicho, gdy zaprosiłaś go do środka. Wydawał ci się dziwnie spięty.
Zaparzyłaś wam gorącą czekoladę i siedzieliście w kuchni, popijając ją w milczeniu. Kiedy chłopak je przerwał byłaś niesamowicie zaskoczona pytaniem, które zadał:
- Nathan też zostawił ci list?
- Tak - odpowiedziałaś cicho, a twój głos ponownie zadrżał. - Przeraża mnie, do jakiego stopnia to wszystko sobie zaplanował...
- Kazał mi się tobą opiekować, wiesz? Tak po prostu... jakbym mógł go zastąpić - mruknął skrępowany. - A nie mogę. Nie potrafię na ciebie patrzeć.
- Miło. Od razu czuję się lepiej - wtrąciłaś cierpko, spoglądając na swoje drżące dłonie.
- Zawsze gdy na was patrzyłem, miałem wrażenie, że potraficie porozumiewać się bez słów. Jakbyście byli jedną duszą w dwóch ciałach. To było cholernie niesamowite, bo ja i Grace nigdy nie mogliśmy się dogadać... To samo z wiolonczelą. Gdy grałaś, zdawałaś się być odcięta od świata. Pochłaniały cię własne myśli i w twoim prywatnym świecie nie było dla nikogo miejsca.
- Już nie gram.
- Szkoda - na widok twojej zaciśniętej szczęki uśmiechnął się nikle, wstając. - Gdy grałaś zawsze po cichu liczyłem, że część twoich myśli jest o mnie. Przez jakiś czas się łudziłem, ale później wybrałaś inne liceum i zmieniłaś się, i to wszystko przestało mieć znaczenie. Jeszcze się nie nauczyłem, że trzeba zapominać o cudzych obietnicach.
Wpatrywałaś się w niego bez słowa. Nie mogłaś się ruszyć. Miałaś wrażenie, że nawet oddychać nie mogłaś.
- Chase, czy ty sugerujesz, że byłeś we mnie zakochany..?
- Czy sugeruje? - Prychnął, a na twoje policzki wkradł się rumieniec. - Zakochany to za mało powiedziane. Ja miałem kompletnego bzika.
- To nie jest śmieszne! - Wykrzyknęłaś, stając naprzeciwko niego. Ruszyłaś do przodu, chcąc uderzyć go w klatkę piersiową, ale on złapał cię za nadgarstki i przyciągnął do siebie bliżej.
Wpatrywałaś się w jego oczy z zaskoczeniem. Oszołomienie. To słowo doskonale opisywało twój obecny stan, ale poziom krytyczny osiągnęło dopiero, kiedy Chase przybliżył swoją twarz jeszcze bardziej. Mimowolnie zaparło ci dech w piersiach.
Zawahał się, ale nie tak jak ktoś niepewny swojej decyzji. Nie tak jak chłopak, który nie wie, czy ma pocałować dziewczynę i sprawdza jej reakcję. On świadomie przedłużał moment oczekiwania, a kiedy wreszcie jego chłodne wargi dotknęły twoich, tysiące motyli rozsadziło ci żołądek.
Twoje usta a'la Benedict Arnold nie czuły się źle z tą zdradą. Wręcz przeciwnie. Kiedy dłonie Chase ujęły twoją twarz, nawet nie próbowałaś się wyrwać. Przyciągnęłaś go bliżej i kolejny pocałunek nie był już tak delikatny. On był głodny, zachłanny, gwałtowny. Kradł wam oddech.
Kiedy oderwaliście się i spojrzeliście na siebie przez myśl przeszło ci, że nie tylko Hunter przekroczył tego wieczoru granice, a ty masz z matką więcej wspólnego niż chciałabyś przyznać.
***
Pierwszy dzień liceum. Podejście drugie.
To właśnie przyszło mi do głowy po otwarciu oczu następnego ranka. Czułam się podekscytowana i przerażona jednocześnie samą perspektywą wyrwania się z domu, a dodatkowo dochodziła kolacja ze Stevie i jej synem. Ten dzień musiał być wyjątkowy. Po prostu musiał.
Dlaczego tak uważałam?
a) Spałam. Naprawdę spałam. Nie obudziła mnie moja szalona przyjaciółka i chłopak, który nadal nie odpisał.
b) Miałam zwolnienie z boskiego WF-u. Ha!
c) Mój horoskop mówił, że los się dzisiaj do mnie uśmiechnie. Nie, żebym wierzyła w horoskopy. Pshhh. Kto wierzy w horoskopy? Po prostu taki obrót spraw, by mi nie przeszkadzał.
d) Nie dręczył mnie ból głowy. Przyjemna niespodzianka.
e) Nie myślałam nad tym, dlaczego Chase był dupkiem... Nadal mu nie wierzyłam. Byłam niemal pewna, że dramatyzuje i w rzeczywistości chodziło błahostkę.
f) Wstałam wcześniej, więc mogłam spokojnie wybrać strój. Wiem, że to brzmi okropnie płytko, ale cóż... To był mój pierwszy dzień szkoły. Chciałam czuć się pewnie, komfortowo i być uroczą, ładną Danicą, która pozostała karłowata. Opatrunek nad łukiem brwiowym wcale mi tego nie ułatwiał, więc musiałam wszystko nadrabiać strojem i uśmiechem.
Pamiętałam słowa Elaine odnośnie stroju w Notre Dame. Zero spodenek... Nie czułam się jednak psychicznie gotowa na spódnicę, (bez względu na to, jak absurdalnie to brzmi) więc założyłam ciemne dżinsy i błękitną tunikę, na której moje włosy wyglądały jeszcze bardziej niedorzecznie.
g) Moje włosy miały dobry dzień. Jestem pewna, że gdyby mogły mieć płeć byłyby kobietą.
To będzie dobry dzień. Amen.
***
Elaine zadzwoniła do mnie trzydzieści minut przed ósmą, oświadczając, że ona, Hunter i Daphne są już w drodze. Nie byłam w stanie odpowiedzieć i po prostu się rozłączyłam.
Czy chodziło o Huntera? Tak.
Czy byłam spanikowana? Tak.
Czy przez chwilę rozważałam nagłe omdlenie? Więcej niż tak.
- Zbladłaś - zauważył tata, na co wywróciłam oczami.
Potrzebowałam jakiejś moralizatorskiej gadki, a nie stwierdzania faktów oczywistych!
- Nie powinnaś się martwić. Będzie dobrze. W końcu nauczyciele cię znają, masz znajomych...
- Tylko to ja ich nie pamiętam - mruknęłam rozgoryczona, bawiąc się suwakiem torebki.
Oczywiście tata nie zdążył odpowiedzieć. Uratował go klakson na dźwięk, którego ponownie się spięłam. Przełknęłam nerwowo ślinę, przytuliłam się do taty pospiesznie i nim zdążyłam zmienić zdanie, zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Starałam się przywrócić mantrę dobrego dnia, ale niestety mi to nie wyszło. Fakt pogłębił widok szarego Chevroleta na podjeździe. Duży, typowo męski samochód, za którego kierownicą siedział Hunter. Na jego widok miałam ochotę przyłożyć mu w twarz. Najlepiej patelnią.
A na miejscu pasażera siedziała oczywiście Daphne. Właściwie to już jej nie lubię. Choćby za ten uśmiech. Takie uśmiechy powinny być nielegalne. W dodatku była okropnie śliczna z tymi swoimi ciemnymi włosami i cerą, jakby dopiero, co skończyła się opalać. Idę o zakład, że jeszcze była wysoka.
Zajęłam miejsce obok Elaine, która siedziała nachmurzona i piorunowała wzrokiem, siedzącą przed nią Bell. Odrobinę bałam się odezwać, więc przez kilka minut jechaliśmy w niezręcznej ciszy, którą postanowiła przerwać właśnie Daphne.
- Słyszałam, że masz amnezję... Jakie to uczucie?
- Stosunkowo normalne - odpowiedziałam zamroczona pytaniem. - Po prostu nie pamiętam, kim teraz jestem... Nie pamiętam, kim wy jesteście i nie pamiętam takich drobnych wydarzeń, jak śmierć mojego brata albo rozwód rodziców.
W mojej głowie brzmiało to o wiele milej.
Elaine natomiast nawet nie starała się ukryć swojego uśmiechu. Nie wiedziałam, czy takie jawne okazywanie wrogości było między nami normalne, ale Hunter nie zwrócił żadnej z nas uwagi, więc miałam nikłe przeczucie, że takie słowne utarczki stanowiły jedynie wierzchołek góry lodowej.
Nie ma, jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. W końcu Daphne nie odezwała się do mnie więcej. Byłam naprawdę bliska uspokojenia się, gdyby nie fakt, że po wyjściu z samochodu Hunter chciał, abym z nim porozmawiała. Czy wcześniejsza próba jego (i chyba mojej) koleżanki nie świadczyła jako dowód mojego wisielczego nastroju.
- Czy Elaine powiedziała ci o Daphne coś złego?
- Nie - skłamałam bez zająknięcia. W końcu nazwanie Bell mianem "manipulującej ludźmi suki" technicznie nie podchodziło pod coś złe. Gdybym była psychopatą prawdopodobnie według mnie stanowiłaby świetny materiał na przyjaciółkę. Na pidżamowych imprezach na zmianę wbijałybyśmy sobie nóż w plecy.
Hej! To w sumie może być niezłym pomysłem...
- Nie rób ze mnie idioty - oświadczył Hunter, spoglądając na mnie ze złością.
- Nie robię - oświadczyłam poważnie i nim nad się nad tym zastanowiłam, dodałam: - Sam świetnie sobie dajesz z tym radę.
Z klasą, wiem. Po prostu odeszłam, zostawiając oniemiałego Huntera w tym samym miejscu. Co tam, że nie wiedziałam, gdzie mam teraz lekcje, a Elaine poszła na nie beze mnie.
Cóż... Za całą sytuację winię moje usta. To one nagle straciły kontakt z mózgiem!
Miejmy nadzieję, że taką zołzą byłam jedynie w dni nieparzyste.
***
Notre Dame z zewnątrz wyglądało naprawdę fajnie. Jak na szkołę katolicką oczywiście. Nie widziałam przed wejściem żadnych kilkumetrowych metrowych krzyżów. Jedynie ogrodnika, który kręcił się przy palmach. Uczniowie mijający mnie swobodnie rozmawiali, a na ich twarzy widać było uśmiechy. Nikt nie gapił się na mnie nachalnie.
Odetchnęłam głęboko, przywołując na twarzy zagubiony uśmiech i przeszłam przez drzwi. Po obu ścianach widać było rzędy niebieskich szafek, o które opierali się uczniowie. Kiedy przechodziłam obok nich kilkoro uśmiechnęło się w moim kierunku przyjaźnie, więc pomachałam im nieśmiało. Nie potrafiłam nikogo rozpoznać, więc w głębi siebie cieszyłam się, że zapamiętałam numer szafki i szyfr.
261, 262, 263... Zatrzymałam się, podchodząc do szafki niepewnie, a następnie zaczęłam przekręcać cyfry w zamku. 8, 4, 0, 1, 3, 2. Pociągnęłam drzwiczki, święcie przekonana, że ustąpią. Niestety, czekała mnie nieprzyjemna niespodzianka. Spróbowałam ponownie, ale bez skutku. Rozejrzałam się, szukając pomocy, ale w pobliżu mnie już nikogo nie było.
Miałam ochotę rozpłakać się. W rzeczywistości byłam tego niezwykle bliska.
- Chéri?* - Usłyszałam męski głos na dźwięk, którego zamrugałam pospiesznie, starając się odgonić łzy. - Nim zaczniesz się bić z szafką, wykonaj dodatkowy obrót zgodnie z ruchem wskazówek zegara, chéri.
Popatrzyłam na wysokiego chłopaka o brązowych oczach i rzęsach z pewnością dłuższych niż moje. Jego ciemnobrązowe włosy kręciły się delikatnie i nadawały mu cherubinkowego uroku. Uśmiechał się w moim kierunku przyjaźnie i wydawał się dziwnie znajomy. Przygryzłam usta niepewnie i zastosowałam się do jego rady. Podziałało.
- Dzięki - wymamrotałam.
- Nie ma za co, chéri.
Chłopak nie odszedł. Poczekał, aż zbadam wnętrze szafki, począwszy od zdjęć tuż obok magnetycznego lusterka, a skończywszy na podręcznikach i zeszytach. Spoglądał na mnie uważnie, kiedy zaczynałam przeglądać plan zajęć.
- Masz francuski z panią Paterson w 213 - stwierdził pewnie, na co uniosłam brwi ze zdziwieniem. - Spokojnie, żaden ze mnie prześladowca, Danica. Jesteśmy po prostu razem w grupie językowej i drużynie pływackiej. Skoro mnie nie poznałaś, a tym bardziej nie potrafiłaś otworzyć szafki, to ta plotka o twojej rzekomej amnezji jest prawdziwa.
Prychnęłam z rozbawieniem, bo nie wiedziałam, co powiedzieć. Myśl, że moja amnezja była tematem plotek nie była zbyt pocieszająca. Nie chciałam wywoływać sensacji. Byłoby jednak gorzej, gdyby podszedł do mnie kilkuletni znajomy, a ja bym go nie rozpoznała i nie wiedziałby czemu.
- Czemu nazywasz mnie chéri? - Spytałam w końcu, chowając książki do torby.
- Bo uważam, że rodzice cię skrzywdzili imieniem, a teraz chodź, bo się spóźnimy.
Przez całe pięć minut spaceru do klasy pani Paterson nie spytałam go o imię. Nie potrafiłam. Brzmiałoby to okropnie głupio i po cichu planowałam zapytać o niego w najbliższej okazji Elaine. Telepatycznie ją dusiłam. Nieważne, gdzie zniknęła. Kiedy się znajdzie i tak skopie jej tyłek. Nawet z amnezją.
Gdy zaczęły się zajęcia odpowiedź jednak pojawiła się sama.
Po przekroczeniu progu sali pani Paterson przytuliła mnie do siebie i zaczęła trajkotać dźwięczną francuszczyzną.
- Danico Hargrove, parle de vous préoccupé!**
Czy muszę mówić, że nie zrozumiałam nic oprócz bezpośredniego zwrotu do mnie? Na szczęście kobieta szybko zauważyła swoją pomyłkę i ku mojej radości, przetłumaczyła:
- Bardzo się o ciebie martwiłam. Denis oczywiście też.
W ten oto sposób odkryłam, że szafkowy wybawca ma na imię Denis i jest synem mojej nauczycielki francuskiego.
Pani Paterson mogła mierzyć maksymalnie metr sześćdziesiąt, więc byłam od niej kilka centymetrów wyższa. W przeciwieństwie do Denisa była blondynką i miała najbardziej błękitne oczy, jakie kiedykolwiek widziałam. Wydawała się być uzależniona od kofeiny albo zwyczajnie rozpierała ją energia. W każdym razie przez całą lekcję o nic mnie nie pytała, za co byłam jej wdzięczna, bo w tej sali czułam się jak pośród Marsjan.
Denis odprowadził mnie pod salę, w której miałam historię Stanów Zjednoczonych. Uprzedził, żebym się nie przejmowała i jeśli będę potrzebowała pomocy mam po prostu zadzwonić. To było pocieszające. Zwłaszcza, że pomoc była niezbędna.
W sali pytano mnie, jak się czuję, a kiedy ich zapewniałam, że jest okej uprzejmie mi się przedstawiali. Charlotte, która siedziała miejsce przede mną udzieliła mi najwięcej informacji. Przykładowo oznajmiła, że nauczyciel historii USA jest ugodowy i tak naprawdę nie przejmuje się nami zbytnio, o ile mu nie przeszkadzamy. Jak się okazało kilkanaście minut później w sali były osoby, które wiedziały mniej ode mnie.
To właśnie ona pokazała mi drogę na następne zajęcia, czyli algebrę. W sali nie widziałam znajomych twarzy, więc przez kilkanaście sekund stałam w drzwiach, zastanawiając się, które miejsce jest moje. Zero nagłych przebłysków pamięci.
- Blokujesz ruch, Hargrove - oznajmił wysoki głos.
Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, że mówi to Elaine. Prychnęłam pogardliwie, ale ruszyłam za nią i zajęłam wskazane miejsce. Kilka minut po dzwonku do sali weszła pulchna kobieta w habicie, a Tuckon szepnęła teatralnie:
- Oto i nasz postrach zwany również siostrą Beatrice.
- Nie chcę słyszeć rozmów! - Wyprostowałam się w miejscu, kiedy zakonnica obdarzyła nas wyjątkowo nieprzyjemnym spojrzeniem. Przypomniałam sobie, że w szpitalu blondynka wspomniała już o niej. Nie wyglądała na zbyt przyjazną i obawiałam się, że w tym przypadku pozory się sprawdzały.
***
- Zostawiłaś mnie samą z Hunterem! - Wytknęłam Elaine na przerwie, kiedy przechodziłyśmy na kolejne zajęcia.
- Czesto zostawiam was samych. Mam dosyć odgłosu ślinienia się.
- Jesteś niepoprawna!
- Po prostu szczera - wytknęła mi z miną niewiniątka. - Pokłóciliście się?
- Chyba tak...
- Chyba? - Spytała poirytowana. - Dan, jesteś wariatką. Widziałam go później
i wyglądał na zdenerwowanego. Właściwie to wyglądał na okropnie wkurzonego,
więc nie zdziwię się...
- O matko! - Wykrzyknęłam, przerywając jej.
- Nie o matko, tylko o wilku mowa - poprawiła mnie, spoglądając na
nadchodzącego Huntera.
W tym momencie można śmiało uznać, że byłam tchórzem. Zamiast czekać, aż mój
chłopak minie grupę rozchichotanych dziewcząt zrobiłam to, co robi każda
szanująca się nastolatka w filmie. A mianowicie niemal pobiegłam do pomieszczenia
gospodarczego, w którym się zamknęłam.
Cóż, mogę powiedzieć? Byłam zdesperowana i nie miałam najmniejszej ochoty z
nim rozmawiać, a ekstremalne sytuacje wymagają radykalnych rozwiązań.
Nie spodziewałam się, jednak słyszeć ich rozmowy.
- Widziałaś Dan? Byłem pewny, że chwilę temu tu stała...
- Mam dylemat - odpowiedziała moja przyjaciółka, wzdychając teatralnie. -
Nie wiem, czy być miłą dla ciebie i powiedzieć, że siedzi w kanciapie woźnego,
czy być miłą dla niej i tego nie mówić...
Z naburmuszoną miną opuściłam moją kryjówkę, piorunując Elaine wzrokiem.
Miałam dziecinną ochotę wytknąć jej język albo chociaż kopnąć w kostkę w ramach
zemsty. Co się stało ze słynną solidarnością jajników?
Grace na pewno by mnie nie wydała...
- Możemy pogadać? - Spytał Hunter, a ja kiwnęłam głową niechętnie.
- To ja już pójdę... - mruknęła Elaine, kierując się do sali, w której
miałyśmy mieć teraz historię sztuki.
Przez chwilę ja i Hunter nie odzywaliśmy się do siebie. Czułam na sobie jego
wzrok, choć wolałam podziwiać swoje buty. To był prawdopodobnie mój pierwszy
związek, którego w dodatku nie pamiętałam. Nie miałam pojęcia, jak mam się
zachować, ani co mam powiedzieć w takiej sytuacji.
- Jesteś na mnie zła?
- A powinnam być? - odpowiedziałam pytaniem, wciąż na niego nie patrząc.
- Rano wydawałaś się być zła.
- Byłam zła - przyznałam, czując, jak unosi delikatnie mój podbródek. Chcąc,
czy też nie teraz spoglądałam mu prosto w oczy i miałam wrażenie, że pod ich
wpływem nieco mięknę.
- Czemu? - Szepnął, przybliżając się jeszcze bliżej.
- Nie odpisałeś mi wczoraj...
- Nie chciałem, żebyś czuła się zmuszona do bycia ze mną... Potrzebujesz
czasu, musisz to sobie wszystko poukładać i próbowałem ci się nie narzucać.
Rozbrzmiał dzwonek i oboje powinniśmy udać się do swoich sal. Miałam mu
właśnie powiedzieć, że muszę iść na zajęcia, ale on to zrobił. On to po prostu
zrobił, nie przejmując się kto nas mija, ani kto nas widzi. A co jeśli byłby to
diabeł w habicie zakonnicy powszechnie nazywany siostrą Beatrice?
Pocałował mnie.
W pewnym sensie był to mój pierwszy pocałunek. Przynajmniej taki, który
miałam pamiętać.
Byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam, co mam zrobić i miałam wrażenie, że za chwilę ugną się pode mną nogi. Zaczęło mi się kręcić w głowie i gdyby nie podtrzymujące mnie ramiona Huntera, pewnie runęłaby jak długa na posadzkę. Kiedy się ode mnie odsunął, czułam, jak pieką mnie policzki.
Właściwie to nawet nie wiem, jak dotarłam do sali. W jednej chwili do niej szłam, a w drugiej już tam byłam. Zapomniałam nawet o zdradzie Eli, bo w końcu usiadłam tuż obok niej i starałam się uważać. Kompletnie mi to nie wychodziło, ale chyba prócz siostry Beatrice wszyscy szanowali moją amnezję i nie wymagali cudu.
Po czwartej lekcji była przerwa obiadowa. Przed salą na mnie i Elaine czekała Daphne i Hunter. Wiedziałam, że chłopak jest ode mnie rok starszy, ale co z Daphne? I co z Hunterem? Jak ich poznałam? Nie wiedziałam mnóstwu rzeczy i do tej pory nic się w tej kwestii nie zmieniło. Chciałam zapełnić luki, choć w pewnym stopniu. Po prostu musiałam. Jak miałam jednak to zrobić? Czy mogłam im zaufać?
Hunter wyjął torebkę z mojej dłoni, co moim zdaniem było lekką przesadą. Nie chciał, żebym się przemęczała, ale cały dzień dawałam sobie radę. No może z pomocą takich osób jak Denis czy Charlotte.
Jak się okazało lunch w Notre Dame jadło się na zewnątrz, a konkretniej z drugiej strony szkoły na trawiastym placu, z którego można było dostrzec ocean. Siostra Beatrice pilnowała, by uczniowie nie siadali na stołach i mierzyła wszystkich swoim rozzłoszczonym spojrzeniem. Towarzyszyły jej jeszcze dwie zakonnice, jednak żadna z nich nie wyglądała na zdenerwowaną.
Elaine prowadziła mnie pod ramię i trajkotała wesoło o zajęciach teatralnych, które już miała. Wyjaśniła mi, że uczniowie są w nich podzieleni na grupy w zależności od ich uzdolnień i zainteresowań. Ona i Daphne należała do grupy tanecznej, a ja aktorskiej. Brzmiało to naprawdę śmiesznie, o czym próbowałam ją przekonać, bo nigdy nie interesował mnie teatr, ale moja przyjaciółka pokręciła głową z dezaprobatą.
- Nauczyciel chciał, żebyś była w szkolnej orkiestrze jako kolejna wiolonczela, ale odmówiłaś. Wydaje mi się, że wybrałaś tą grupę samej sobie na złość.
Na samo wspomnienie o wiolonczeli coś w moim sercu drgnęło. Nowa/stara Danica wyrządziła mi/sobie okropną krzywdę, niszcząc swoją/moją pasję. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego.
Dlaczego przestałam grać?
Dlaczego Nathan popełnił samobójstwo?
Drugie pytanie pojawiło się w moim umyśle machinalnie. Im bardziej starałam się wypchać ze świadomości wieść o śmierci brata, tym bardziej wszystko mi się nie układało.
Hunter jakby wyczuwając mój nastrój ścisnął nasze palce razem i uśmiechnął się pocieszająco. Nasza czwórka zajęła ostatnie miejsca przy około dwudziestoosobowym stoliku. Kilka osób mi się przedstawiło, inne kojarzyłam już z zajęć, ale reszta stanowiła uroczą zagadkę. Elaine wyjaśniła mi szeptem, że w większości są to maturzyści bądź koledzy Huntera z drużyny koszykarskiej.
Jak się okazało mój chłopak był naprawdę zdolny, co on sam skwitował jedynie śmiechem. Byłam niemal pewna, że udawał skromnego i pochwalne słowa Daphne wcale go nie zawstydziły.
W tej mieszaninie twarzy czułam się niekomfortowo. Niektórzy ze znajomych Huntera przyglądali mi się otwarcie, inni wręcz ignorowali moją obecność. W większości jednak nawet po krótkiej obserwacji ich zachowania można było uznać, że czują się gwiazdami. Od natężenia hałasu dodatkowo zaczęła boleć mnie głowa, a w torebce miałam jedynie paracetamol. Nie uśmiechała mi się wizyta u szkolnej pielęgniarki już pierwszego dnia.
- Ale pomyślcie... Amnezja dla Huntera to świetna opcja! Może uniknąć wszystkich wcześniejszych pomyłek - stwierdził chłopak o piaskowych włosach. Miał na imię Liam. Chyba.
- Faceci - skomentowała Sophie, której ciemne włosy sięgały nieco za ramiona. - Wasz punkt widzenia jest mocno ograniczony.
- Dokładnie - zgodziła się Elaine.
- Przecież ona nawet nie wie, czy jej wspomnienia kiedykolwiek wrócą - wtrąciła kolejna dziewczyna o typowo meksykańskiej urodzie. Należała chyba do tych osób, które mi się nie przedstawiały.
- Czytałam kiedyś, że wizualizacja pomaga. No wiesz - Sophie zwróciła swoją piegowatą twarz w moją stronę - wyobrażasz sobie, że pamiętasz i tak się dzieje.
- Gadasz bzdury, Sophie - wtrąciła nagle Daphne. Miałam ochotę ją kopnąć, choć siedziała cztery miejsca ode mnie.
- No ale pomyśl! Dlaczego ona nie pamięta akurat ostatnich trzech lat? Może przeżyła jakąś traumę i po prostu wyparła swoje wspomnienia, bo...
- Zmieńcie temat - przerwał Hunter. Coś w jego tonie sugerowało, że jest zły.
- Dan wiedziałaś, że ten twój kolega Chase będzie na mojej imprezie?
- Jak ma odpowiedzieć na to pytanie skoro ma amnezję? - Zniecierpliwiła się Elaine, która cisnęła widelcem w niedokończoną sałatkę. Ja sama nie wzięłam nic do jedzenia. W sumie niewielka strata. Przy tej rozmowie i tak bym straciła apetyt.
- Och, nie irytuj się... Po prostu to było bardzo słodkie, jak skoczył za nią do tego basenu - sposób w jaki się zaśmiała upodobnił ją do hieny.
Zastanawiałam się, gdzie jest Denis i dlaczego nie siedział z nami. Wydawał mi się fajną osobą i nawet go polubiłam.
- Czy Denis siada z nami? - Spytałam Huntera, który objął mnie ramieniem.
- Paterson? - Upewnił się, a gdy pokiwałam głową prychnął z irytacją. - Jada obiady z drużyną pływacką. Ty też, czasami. Przyjdziesz dzisiaj na mój trening?
- Trening..?
- Tenisa - wyjaśnił, uśmiechając się ponownie. - Zwykle przychodziłaś patrzeć, jak gram. Kiedyś nawet próbowałem cię uczyć, ale to się źle skończyło...
- Nie mogę. Tata organizuje rodzinną kolację.
- Okej.
Na tym nasza rozmowa się skończyła. Głównie dlatego, że musiałam iść na warsztaty fotograficzne. Towarzyszyła mi Sophie, którą na wstępie polubiłam. Wyjaśniła mi, że jest członkiem redakcji szkolnej gazetki i księgi pamiątkowej. Uściśliła, że czasami jej pomagałam, bo na warsztaty fotograficzne chodzimy już trzeci rok.
- Dwa pierwsze lata to sama technika. Rozumiesz budowa aparatu, dobieranie oświetlenia, obsługa Photoshopa... Teraz mówimy o prawdziwej pasji i kreatywności - w jej zielonych oczach widać było wesołe iskierki i pomyślałam, że kiedyś wyglądałam tak, mówiąc o wiolonczeli.
Dotarłyśmy tam jako ostatnie. Tak przynajmniej myślałam, bo zajęłyśmy dwa wolne miejsca obok siebie, ale kilka minut później do sali wpadł jeszcze zdyszany chłopak o krótkich, jasnych włosach. Sophie wyjaśniła mi, że to Noah. Typowy outsider. To wystarczyło bym poczuła do niego cień sympatii. Z moimi różowymi włosami pewnie nie wyglądałam lepiej.
Serce niemal mi wyskoczyło z piersi, kiedy tuż za moimi plecami rozległy się brawa. Chwilę później przez całą salę przeszła niewysoka, drobno zbudowana kobieta. Czarne włosy związała w kucyk, a grzywkę zaczesała na bok. Brązowe oczy, w których kryły się tajemnicze iskierki przesłaniały okulary w ciemnych oprawkach. Ogarnęła wzrokiem całą naszą grupę, po czym uśmiechnęła się szeroko.
- Witam was, moi mili! - Wykrzyknęła nauczycielka, poprawiając swoją flanelową koszulę. - Cieszę się, że nas nie było, a panna Hargrove już wróciła. Przypominam wam o projekcie semestralnym, który stanowi osiemdziesiąt procent waszej oceny. Reszta to obecność na zajęciach, więc radzę wam nie wagarować, bo się pogniewamy!
Kilka osób, w tym Sophie, roześmiało się na te słowa. Uczniowie wydawali się ją uwielbiać. Wcale im się nie dziwiłam. Wydawała się najbardziej energiczną i ciepłą osobą w tej szkole. Ex aequo z panią Paterson i jej synem.
Przez resztę zajęć uczniowie opowiadali o swoich pomysłach, a nauczycielka (Isabelle Salance, jak poinformowała mnie Sophie) mówiła im, co dopracować. Kiedy zadzwonił dzwonek i wszyscy poderwali się z miejsc, poprosiła mnie o pozostanie w sali i zrobiłam to niechętnie. Oczekiwałam reprymendy za brak zaangażowania, a tymczasem kobieta uśmiechnęła się w moim kierunku i powiedziała:
- Projekt semestralny ma wyrażać ciebie. Twoje uczucia.
- Czy ja już coś zaczęłam? Miałam jakiś pomysł?
- Nie... Właściwie to chciałaś zrezygnować, bo uznałaś, że ten rok to strata czasu, ale ostatecznie odwiodłam cię od tego pomysłu - powiedziała z dumą, chichocząc wesoło. - Chciałam cię zapewnić, że jeśli zdjęcia nie będą doskonałe pod względem technicznym to nic się nie stanie. Mi chodzi o przekaz.
Szóstą lekcją na dziś był angielski z panem Grantem, który jak się okazało był wychowawcą moim, Elaine, Sophie i Daphne. (Tyle o marzeniu, byśmy nie miały razem jakiś zajęć.) Pan Grant uczył nas także nauk społecznych. Jego także z miejsca polubiłam, bo był na tyle energiczny, by podtrzymać wszystkie głowy w górze. Właśnie przerabialiśmy "Czekając na Godota" i czytaliśmy lekturę z podziałem na role, a on sam wtrącał jakieś uwagi.
Głowa znowu zaczynała mnie boleć i przez chwilę naprawdę rozważałam wizytę u pielęgniarki. Uratował mnie dzwonek. Ponownie. Tylko że pan Grant również poprosił mnie o pozostanie przez chwilę w sali. Nie wyglądałby staro, gdyby nie przerzedzająca się czupryna ciemnych włosów. Gdy podał mi wypchaną kopertę zmarszczyłam brwi niepewnie.
- Twój tata mówił, że twoje zdolności matematyczne są w porządku. Jesteś do przodu z materiałem z chemii i fizyki, ale jeśli nie wróci ci pamięć na niewiele się to przyda. Poprosiłem twoich nauczycieli przedmiotów ścisłych, aby przygotowali ci materiały niezbędne do opanowania.
Uśmiechnęłam się w jego kierunku z wdzięcznością i udałam się na gimnastykę. Z przyczyn wiadomych z tych zajęć byłam zwolniona, więc podejrzewałam, że będę mogła w spokoju udać się na świetlice. Myliłam się, bo gdy tylko pokazałam magiczną karteczkę swojej nauczycielce do naszej rozmowy wtrącił się trzeci głos.
- Słucham?! - Wykrzyknął wysoki mężczyzna, który spojrzał na mnie z niedowierzaniem. - Hargrove, nie ma mowy! Możesz mieć amnezję, ale trenować musisz! Mistrzostwa stanowe zbliżają się wielkimi krokami!
Tak oto zostałam wepchnięta w strój kąpielowy i zmuszona do ćwiczenia pracy ramion w szkolnym basenie. Plus był jeden. To nie było zbyt męczące i gdy trener nie patrzył (a nie patrzył prawie cały czas) okropnie się obijałam.
Tak minął mój pierwszy dzień liceum. Przy drugim podejściu.
Małe objaśnienia:
*chéri - kochana
**Danico Hargrove, parle de vous préoccupé! - Danico Hargrove, martwiłam się o ciebie okropnie!
Z dedykacją dla Lakii. Jestem Ci to winna za zamieszanie z Twoją postacią. Swoją drogą nauczycielka fotografii została stworzona właśnie przez nią, więc mentalne brawa!
Następny rozdział będzie ostatnim w tej części i mam nadzieję, że nie będziecie na niego musieli, aż tyle czekać.
Tytułem wstępu, bardzo dziękuję za dedykację. Kochana jesteś :) E tam, żadne zamieszanie, nic mi nie jesteś winna. To ja przepraszam, że tak to odwlekałam. No, ale co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr :) Wybacz, ale będę musiała się streszczać, bo nauki jak zwykle fura, a jeszcze chcę na maila odpisać.
OdpowiedzUsuńRozdział wyszedł cudownie i weź mi nawet nie próbuj wyjeżdżać z tekstem, że wena się Ciebie nie trzyma. Wiesz, jak się przy tym uśmiałam w niektórych momentach? No, ale od początku. Tradycyjnie już kocham Twoje wstępy. I po raz kolejny musiałam zbierać po nich szczękę z podłogi. Ha, wiedziałam, że coś tam było między Dan i Chasem! To znaczy.. Niby przeczuwałam, ale z drugiej strony to się nie spodziewałam, więc w praktyce wiedziałam i nie wiedziałam jednocześnie. Czy to ma jakiś sens? Mam nadzieję, że do tego dojdziesz. W każdym razie... No, teraz tym bardziej nie mogę się doczekać następnego rozdziału! Doba, to teraz o akcji właściwej. Wspominałam już, jak bardzo lubię poczucie humoru Danici? Jest cudowne :P Z rozdziału na rozdział coraz bardziej ją lubię. A za to w dalszym ciągu nie mogę się przekonać do Huntera. No nie wiem. Niby jest w porządku, ale coś mi tam z nim nie gra. Jakoś zwyczajnie nie widzę go Dan. Co ja to poradzę? Albo zwyczajnie jestem do niego uprzedzona, bo wolę Chase'a. Hm, ciekawe, czy nadal tak pozostanie, gdy ujawnisz tę jego Wielką Zbrodnię. Nie dziwię się Dan, że była spanikowana. Powrót do szkoły, której nawet się nie pamięta... Mi by pewnie zrobiłoby się niedobrze z nerwów i jeszcze z tydzień siedziałabym w domu. Sama trochę się gubię w tym kto jest kim, a co dopiero biedna Dan! Dobra. przyznaję się bez bicia, miałam niekontrolowany zaciesz, gdy Danica zostawiła Huntera przed szkołą. Dobrze mu tak, ha! Nie pytaj mnie, dlaczego. Nauczycielka francuskiego i jej syn wydają się naprawdę w porządku. Cóż, w każdej szkole jest jakaś siostra Beatrice. Tego zwyczajnie nie da się uniknąć. Ech, znam ten ból... Elaine jak zwykle jest rozbrajająca :) Isabelle wyszłą Ci wprost cudownie. Naprawdę jest świetna. Hm, siedzę tak teraz i próbuję rozgryźć Huntera. Odpisać na głupiego SMS-a to nie łaska, bo nie chce się narzucać, ale do całowania i obejmowania ramieniem to pierwszy. Faceci.. Ciekawe, co zdaniem tego trenera musiałoby się stać Danice, by uznał jej to zwolnienie. Dobrze przynajmniej, że nie patrzył przez większość czasu. Kocham, gdy nie patrzą :P
Ok, siostra mnie woła, bym pomogła jej z obiadem. Biorę się za to, a potem za maila. I kiedy ja mam wkuć tę fizykę...
Pozdrawiam!
Proszę bardzo! :)
UsuńHa, jestem ciekawa, co powiesz po następnym wstępie. Pamiętaj o nietykalności, kochana! Mam do niego ogromną słabość. Chase rozbraja mnie nawet w myślach, a to okropnie głupie. Popadam w samouwielbienie, a kompletnie mi się to nie należy. Tak, zrozumiałam bez większych problemów. Sama mam nieraz ten problem, bo nie umiem wyjaśniać swoich myśli.
Danica jest takim dużym dzieckiem, któremu za szybko kazano dorosnąć. Przynajmniej ja tak ją odbieram i staram się przedstawić. Jesteś kolejną osobą, która nie lubi Huntera, bo wydaje jej się podejrzany, więc nie wnikam. Chase po prostu kradnie uwagę. XD
Kiedy przeczytałam ostatnie zdanie, twarz zaczęła mi się 'cieszyć'.
Pozdrawiam!
Jak mnie tak będziesz denerwować tym, że w następnym rozdziale coś się stanie, a ja nie wiem, co takiego, to zapomnę o tej nietykalności... Dobra, żartuję. Ale, błagam Cię, weź już nie forsuj tej mojej ciekawości, bo oszaleję! Tak, to jest stały problem 0 gdy wiedz, ale nie umiesz wytłumaczyć. Miałam tak na sprawdzianie z matmy, gdy wiedziałam, jakie będzie rozwiązanie, tylko nie wiedziałam, jak do tego dojść. I jakoś kręciłam.
UsuńFakt, Danica jest trochę dużym dzieckiem. Ale takim, które da się lubić. To normalne, że czuje się zagubiona i rzucona na głęboką wodę, zwłaszcza po amnezji. Przeproś Huntera w moim imieniu, ale nie mogę nic poradzić na to, że tanie romansidła wyprały mi mózg i już mam zakodowane, że albo on, albo Chase. A ja jestem team Chase :)
Tak, tylko ja nie będę się cieszyć, gdy powiem Kołodziejowi, że się nie nauczyłam, bo robiłam obiad. Tja, mam zadzwoniła około piątej, że wpadnie na chwilę do przychodni i żebyśmy sobie same radziły. Dopiero co wróciła. Tja... Dobra, biorę się za tę fizykę.
I od tej chwili ogłaszam, że te szokujące wydarzenia z przyszłego rozdziału są tematem tabu od dzisiaj do daty publikacji! Koniec, kropka.
Pozdrawiam!
Już nie będę, obiecuję poprawę. :) Och, też tak miała ostatnio na matmie, niestety. O efekcie Ci już opowiadałam.
UsuńJuż go przeprosiłam i Ci wybaczył. Pocieszny z niego chłopaczyna. Hahaha, tanie romansidła nie są złe. Drogie romansidła też nie. :P
Fizycy są niestety bez duszy i poczucia empatia. W 3/4. Bo są wyjątki naturalnie... Nieliczne, aczkolwiek są.
To teraz się pilnuj, by potrzymać obietnicy :) To takie denerwujące, nie? Skoro znasz odpowiedź, to z jakiej racji odejmują ci punkty? Ważne, że masz dobry wynik!
UsuńByło, że wybaczył, doceniam, ale wciąż jestem Team Chase :P I pewnie to się nie zmieni, przynajmniej dopóki nie wyjdzie na jaw ta Wielka Tajemnica z jego zbrodnią na czele. Oj, teraz to ja o tym wspomniałam... No, trudno. Romansidła są trochę jak stare bajki: na końcu albo dochodzisz do wniosku, że taka miłość się nie zdarza w prawdziwym świecie, albo płaczesz, że to takie wzruszające, albo jęczysz, że też tak chcesz. Pocieszające...
Mój fizyk nie jest wyjątkiem, wręcz przeciwnie. Nie zgadniesz, co ostatnio wymyślił. Szczegóły opowiem Ci w mailu, ale co trzeba mieć w głowie, by nazywać uczniów frajerami i w klasie klasycznej rozszerzać program? Kołodziej normalnie sprzedał duszę diabłu...
Oj, i byłabym zapomniała - zapraszam do siebie (w końcu!) na nowy rozdział :) Ech, skleroza nie boli...
UsuńJej, nowy szablon! Bardzo mi się podoba. Nagłówek jest niesamowity i kolorystyka i generalnie nastrój... Jej, cudownie! Innymi słowy, Lakia nie ma co ze sobą zrobić, bo nie chce jej się brać za lekcje, wena przedwcześnie wyjechała na święta, a książka się skończyła, więc siedzi i się zachwyca. A w międzyczasie pociesza się czekoladkami po masakrycznym sprawdzianie z historii i usiłuje doprowadzić swoje nogi do stanu użyteczności po wczorajszym odsterczeniu dwóch godzin na bierzmowaniu... Dlaczego ja właściwie piszę w trzeciej osobie? Dobra, mniejsza z tym. Jak widać, jak zwykle narzekam. Ale szablon cudowny :) A co tam u Ciebie, kochana? Trzymasz się?
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńjuż kiedyś to pisałam ale to jest najlepszy blog jaki czytałam podpisałam się wtedy panda no ale... Podoba mi się twój szablon szczególnie ten kontrabas. Czekam na następny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Jestem wariatką, jeśli wciąż tu zaglądam z nadzieją?
OdpowiedzUsuń