"Zaufanie to odwaga,
wierność to siła."
Eschenbach
- Nie, Dan. Nie możesz mieć nas obu. Albo Hunter, albo ja - powiedział Chase poważnie. Nachylił się w twoją stronę i pocałował cię lekko w policzek. - Daj mi znać, jak zdecydujesz.
Potrafiłaś wpatrywać się w jego sylwetkę, gdy odchodził. Chciałaś podbiec do niego i wtulić się w te znajome ramiona, ale wiedziałaś, że jest to równoznaczne z podjęciem decyzji, a na to nie byłaś gotowa. Ledwie drgnęłaś, gdy zatrzasnął za sobą drzwi.
Trzy tygodnie temu to wszystko wydawało się mniej skomplikowane. Byliście razem i nic się nie liczyło. Aż do poniedziałku, kiedy to Hunter przyszedł i przeprosił. Nie wiedziałaś, co odpowiedzieć, a on milczenie uznał za zgodę. Daphne oczywiście od tej pory posyłała ci ciężkie spojrzenia, ale nie odważyła się wtrącić złośliwych komentarzy. Nie z Paisleyem przy twoim boku.
To było proste. Miałaś dwóch chłopaków, z czego tylko jeden wiedział o takim układzie. Teraz kazał ci wybierać.
Chciałaś ich obu.
To brzmiało banalnie, ale taka była prawda. Nie wiedziałaś, jak ułoży ci się z Chasem. Przez tyle lat byliście przyjaciółmi, później to wszystko się posypało, a teraz... mielibyście być parą? Hunter z kolei był bardziej prostolinijny. Zawsze mówił to, co myślał, nie tracił czasu na aluzje. Wywoływał na twojej twarzy uśmiech, potrafił poprawić ci samopoczucie, ale czy nie byłaś z nim z wygody? Czy to byłoby w stosunku do niego uczciwe?
Zachował się niefajnie, ale w tym momencie byłaś gorsza. On przeprosił, a ty mogłabyś się na to zdobyć?
Nie. Nie przeprosiłabyś, bo nie żałowałaś, ani jednego spotkania z Chasem przez te trzy tygodnie. Ani jednego uścisku, pocałunku, rozmowy...
W ten sposób wybrałaś.
Chwyciłaś komórkę i wybrałaś jego numer z walącym sercem. Niezrozumienie pojawiło się na twojej twarzy, gdy nie odebrał tym razem, ani za trzema następnymi. Przeczekałaś kilkadziesiąt minut, by powtórzyć czynność z tym samym efektem. Gdy nastał wieczór nie wytrzymałaś, pomimo trzech zostawionych wiadomości.
Posyłając tacie, Stevie i Jackowi szaleńczy uśmiech, chwyciłaś kluczyki do samochodu i pojechałaś do "waszego" miejsca, czyli plaży. Wiedziałaś, jak uwielbiał tam przesiadywać i wpatrywać się w wzburzone fale oceanu, rozbijające się o skały. Mówił, że zawsze wtedy lepiej myśli.
Pomimo zmroku na parkingu pozostały dwa samochody. Przez głowę przemknęła ci myśl, że może ktoś organizuje jakąś imprezę, ale wydawało ci się to mało prawdopodobne.
Zdjęłaś buty i przez następne kilkanaście minut spacerowałaś po piasku. Powoli się niecierpliwiłaś i dawna radość powoli przemijała. W chwili, w której ich zobaczyłaś wydawała się ledwie echem.
Poza dźwiękiem oceanu do twoich uszu dotarł odgłos pocałunków. Przypominał on nieco zbyt intensywne mlaskanie. Zamarłaś, wpatrując się w oczekiwaniu. Samochód na parkingu należał bez wątpienia do Chase'a, ale łudziłaś się, że może był tu ktoś jeszcze. Ze wstrzymanym oddechem podeszłaś do zajętej pary, która nie od razu cię zauważyła.
Walker leżał już bez koszuli na brunetce, która miała przymknięte z przyjemności oczy. Gdy rozpoznałaś w niej swoją matkę, wciągnęłaś głośno powietrze, przykuwając tym samym ich uwagę.
Odwróciłaś się z łzami w oczach i zaczęłaś biec. Wręcz dygotałaś ze złości, która cię pochłonęłaś. Nie zwracałaś uwagi na ich krzyki, mając nadzieję, że to wymaże obraz ich całujących się. Gdy w końcu upadłaś i buty wyleciały ci z dłoni, miałaś ochotę zwymiotować. Nie mogli ci jednak na to pozwolić.
- Dan... Dan, błagam, daj mi to wszystko wyjaśnić - zaczął Chase, który ukląkł tuż obok ciebie. Jego klatka piersiowa unosiła się szybko po biegu. Przytulił cię do siebie i nie zważał na ciosy, które mu wymierzałaś drobnymi piąstkami. - Błagam... Daj mi to wszystko wyjaśnić.
- Co mi chcesz wyjaśnić?! - Wykrzyknęłaś, dziękując Bogu za to, że twój głos nie drży. - Że praktycznie przeleciałeś moją matkę? Chcesz porównać nasze umiejętności w całowaniu?
- Dan, błagam, to nie tak... Po prostu...
- Wybrałam ciebie - szepnęłaś, przerywając mu. Łzy ponownie napłynęły ci do oczu. - Wybrałam ciebie, a ty wszystko spieprzyłeś, Chase - wyplątałaś się z tego niezręcznego uścisku, stając naprzeciwko niego na drżących nogach. Miał zaróżowione policzki, co dopiero teraz zauważyłaś. Żołądek ponownie podszedł ci do gardła, gdy powiedziałaś: - Popatrz na mnie.
- Czemu?
- Chce, żebyś wiedział, jak wygląda osoba, którą ranisz i zapamiętał ten widok, bo Chasie Walkerze przysięgam, że widzisz mnie ostatni raz.
- Danico, przestań! - Wykrzyknęła niezwykle blada kobieta, stając obok chłopaka.
- Nie jesteś moją matką - stwierdziłaś wściekle. - Tak nie zachowuje się matka, a prostytutka. Właściwie to Nathan ma szczęście, że nie widzi, jak się zeszmaciłaś.
Poczułaś, jak jej ręka trafia cię w policzek. Zaślepiona furią ledwie odczułaś ból, więc prychnęłaś, podnosząc z piasku swoje rzeczy.
- Nie chce cię więcej widzieć. Nie dzwoń do mnie... I tak nie odbiorę. Choć po tym, co widziałam pewnie i tak byś nie próbował.
Zaczęłaś biec. Chase nie krzyczał za tobą. Nie prosił, żebyś wróciła. Nie przytulił cię, nie tłumaczył... Pozwolił ci odejść. Nie widziałaś, jak z każdym twoim słowem w jego oczach pojawiały się łzy. Nie widziałaś, jak upadł na kolana i wpatrywał się w ciebie z otępieniem.
Ty nadal biegłaś. I nie odwróciłaś się, ani razu, bo miałaś wrażenie, że goni cię miłość.
Nie pamiętałaś drogi do domu. Prawdziwym cudem był fakt, że nie spowodowałaś żadnego wypadku. Kiedy zamknęłaś za sobą drzwi, klucze, jak na złość wypadły ci z dłoni. Wpatrywałaś się w nie, chcąc by same znalazły się w twojej dłoni. Było tak cicho i spokojnie... Kiedy się po nie nachyliłaś, zobaczyłaś, jak bardzo drżą twoje dłonie. W jednej chwili wszystko znowu do ciebie wróciło i tym razem pozwoliłaś łzom swobodnie płynąć. Nie mogłaś przestać, a z czasem płacz zamienił się w donośny szloch.
Nie byłaś w stanie podnieść się z podłogi i iść do swojego pokoju. Siedziałaś i łkałaś, mając ochotę zwymiotować swoje serce. To Jackson znalazł cię w takim stanie. Zabawne, bo w tamtej chwili przypomniała ci się sytuacja, kiedy płakałaś w łazience z żyletką w ręku i przyszedł do ciebie Nathan.
Teraz to czternastoletni chłopak o jasnych włosach trzymał cię w drobnych ramionach i poklepywał po plecach. To on zapewniał, że wszystko będzie dobrze. Choć mu nie uwierzyłaś, to poczułaś się nieco mniej zdradzona. Tylko na tyle mogłaś sobie pozwolić.
***
Do domu wracałam wraz Elaine szkolnym autobusem. Wiedziałam, że chciała zostać i popatrzeć na trening koszykarzy, ale mimo wszystko zajęła miejsce obok mnie. Rozmawiałyśmy przez całą drogą i choć nie pytałam jej o wiele rzeczy to było zabawnie. No i dowiedziałam się, dlaczego na wzmiankę o Denisie Hunter zrobił się dziwny.
- A o co może chodzić chłopakom w takich sytuacjach? - Spytała Elaine, patrząc na mnie pobłażliwie. - On jest o ciebie zazdrosny!
- Co? O mnie i Denisa?
- O wszystkich chłopców, którzy się przy tobie kręcą... Instynkt samca alfa i te sprawy - stwierdziła, wywracając oczami.
- Nie podobam się Denisowi! - Wykrzyknęłam trochę zbyt głośno, bo kilka głów odwróciło się w nasze strony z zainteresowaniem.
- Jeśli to pozwoli ci w nocy spać.
- Elaine, jestem śmiertelnie poważna.
- Och, ja też. Widzisz tak to już jest, że zwracasz uwagę większości chłopców, których spotykasz. Nie chodzi tu tylko o twoje włosy - dodała, gdy tylko otworzyłam usta. - To twój sposób bycia, bo przed amnezją byłaś bardzo bezpośrednia, a niekiedy chamska, ale miałaś i w sumie masz, bardzo ładne, niewinne oczy.
Nie wiedziałam, czy mam się martwić tym, że kiedyś byłam chamska, czy cieszyć, bo miałam ładne oczy. W końcu wyszło na oba.
Eli mówiła całą drogę. Nawet jej za to nie winiłam. Lubiłam słuchać jej głosu, ale wciąż miałam problemy z koncentracją, więc po kilku minut się wyłączyłam, wtrącając, co jakiś czas monosylaby. Nie wydawało jej się to przeszkadzać.
Myślami byłam już na kolacji z narzeczoną taty i jej synem. To było chyba bardziej stresujące wydarzenie niż wizyta w szkole. Tam naprawdę należałam, bo przecież nauczyciele nie wiedzą o nas nic. Jeżeli nie wysadzi się toalety petardą i nie grozi się im śmiercią w katuszach, zyskuje się miano kolejnego, anonimowego ucznia.
Byłam przekonana, że nie wywinęłam niczego niezgodnego z prawem, a jednak w tej szkole nie byłam anonimowa. To stanowiło dla mnie niewielkie pocieszenie, bo choć ja nie wiedziałam, kim jestem to oni tak.
Elaine potrząsnęła moim ramieniem, kiedy autobus zatrzymał się na odpowiednim przystanku. Posłałam kierowcy wdzięczny uśmiech, bo poczekał cierpliwie, aż wysiądę, o mało nie potykając się o własne nogi. Jeszcze nie wiedział, że dopóki nie przypomnę sobie, jak prowadzić samochód będzie na mnie skazany. Biedaczek.
Tata wcale mnie nie zaskoczył. Zabunkrował się w gabinecie i stukał zawzięcie w klawisze swojego laptopa. Nie chciałam mu przeszkadzać, więc wróciłam do kuchni, chcąc coś zjeść. Płatki śniadaniowe nie wydawały mi się czymś dobrym na obiad. Właściwie to w lodówce były głównie owoce i warzywa. Zastanawiałam się, czy może przez te trzy lata nie zostałam wegetarianką, a tata zwyczajnie o tym zapomniał mi powiedzieć. Mógł również zapomnieć o dzisiejszej kolacji (w to akurat wątpiłam) i nie zrobić zakupów.
Zrezygnowana wzięłam jabłko i wróciłam do swojego pokoju, skąd "Niesamowitości" spoglądały na mnie oskarżycielsko. To było moje trzecie podejście, ale wzięłam książkę do ręki i zaczęłam czytać, ignorując świadomość, że jest autorstwa mojego ojca.
Po pierwszym rozdziale oddychało mi się o wiele ciężej. Ile z tych wydarzeń miało miejsce naprawdę? Czy mama naprawdę go tak potraktowała? Czy miała więcej niż jeden romans? Chciało mi się wymiotować, ale czytałam dalej.
W rozdziale drugim poznałam córkę Jonathana Blacka - siedemnastoletnią Spencer, która po rozwodzie rodziców zaczęła umawiać się z motocyklistą i wykazywała dziwne zainteresowanie piercingiem w dziwnych częściach ciała. Kolejne dwa rozdziały przedstawiały życie Jonathana bez żony i jego wojny z córką.
Jeśli kiedykolwiek zachowywałam się tak, jak ona to współczuwałam tacie mieszkania ze mną pod jednym dachem.
Pierwsze spotkanie Jonathana i Caroline też pozostawiało wiele do życzenia. Czy między moim tatą, a Stevie też wszystko zaczęło się od stłuczki? Nie mogłam gdybać... Miałam dosyć. Wszystko stanowiło znaki zapytania. Wszystko mogłam kwestionować, we wszystko wątpić.
Wyciągnęłam telefon, przeglądając zdjęcia i notatki. Poczułam desperacką potrzebę rozmowy. Dusiłam się w domu, który nie był mój. Dusiłam się we własnej skórze, a co gorsze, nie mogłam nic z tym zrobić. Zostałam biernym obserwatorem własnego życia.
UROCZO.
Westchnęłam cicho, nakrywając głową poduszkę i zrobiłam to, co zrobiłaby typowa Danica.
Poszłam spać.
***
Wstałam zdecydowanie zbyt późno i to głównie dzięki tacie, który otworzył drzwi do mojego pokoju. Minęła dobra chwila nim zorientowałam się, co robi i czemu ubrany jest tak elegancko. (Swoją drogą myślę, że powinien otrzymać jakąś nagrodę... Sami rozumiecie. Mrugająca niczym głupia córka patrzy na was jak na kosmitów, a on i tak cierpliwie tłumaczył mi wszystko z uśmiechem.)
- Stevie jest już w drodze - wyjaśnił spokojnie.
- Stevie... Co?! - Wykrzyknęłam, wyskakując z łóżka. Nie wspominam nawet o tym, że zaplątałam stopy w kołdrze i runęłam na podłogę z hukiem.
To chyba zaniepokoiło tatę, bo czym prędzej podszedł do mnie, pomagając zebrać moją godność z podłogi. O ile coś z niej zostało.
- Czemu nie obudziłeś mnie wcześniej? - Spytałam naburmuszona, przeglądając ubrania w szafie.
- Potrzebujesz też snu.
- Prawdy też potrzebuje, a jakoś nikt zbytnio nie kwapi się, by mi ją zdradzić - wymamrotałam, gdy zamknął za sobą drzwi.
Otrząsnęłam się, zagryzając dolną wargę. Chciałam zrobić na niej dobre wrażenie. Nieważne że się już znałyśmy i nasza pierwsza wspólna kolacja była okropna. Z mojej winy. Tym razem wszystko mogło być idealne... A przynajmniej na tyle ile to było możliwe bez Nathana. Gdy sięgałam po pastelową (och, kto by się spodziewał?) spódnicę i koszulkę z rysunkiem wieży Eiffla. Odetchnęłam głęboko zanim się w nie ubrałam, a następnie przeczesałam włosy.
Oddychałam głęboko, licząc od dziesięciu do zera i odwrotnie, nim ktoś ponownie nie zapukał do pokoju. Założyłam kapcie i z walącym sercem uchyliłam drzwi. Naprzeciwko mnie stał wysoki chłopek o uśmiechu cherubinka. Dosłownie. Miał dołeczki w policzkach, błękitne oczy i kręcone, jasne włosy. Był... wow... To znaczy... wow...
Już wiem, czemu niektórzy byli pedofilami. Takie urocze dzieciaki mąciły w głowach. Nieważne że był mojego wzrostu.
- Hej - przywitałam się, uśmiechając się niepewnie.
Blondasek nie odpowiedział. Po prostu mnie przytulił. Czułam przy tym jak przyjemne ciepło rozchodziło się w moim brzuchu. Mój-prawie brat był słodki. No i wiedział, że lubię się przytulać... Nathan też to wiedział.
Mój żołądek podszedł do gardła.
Nie panikuj, nie panikuj, nie panikuj...
- Jackson, tak? - Upewniłam się, starając się opanować drżący głos.
- Mów mi Jack. Tak jak każdy - odpowiedział z uśmiechem. - Idziemy na dół? Mama nie może się doczekać...
Pokiwałam głową, nie mogąc spowolnić gorączkowego rytmu serca. Schodząc po schodach, starałam się także podtrzymać zalążek rozmowy z Jackiem, któremu chyba nie przeszkadzały monosylaby, jakie z siebie wyrzucałam.
- Nie martw się. Moja mama jest naprawdę miła. Nie rzucicie się sobie do gardeł... Znowu - pocieszył mnie, gdy byliśmy już na dole.
Nie chciałam mu mówić, że najchętniej położyłabym się dalej spać. Był miły. Nie dziwiłam się, więc zatem że nasze relacje były stosunkowo... bliskie? Tak, chyba tak. Przynajmniej z tego co mówił tata. Nie wyobrażałam sobie go jednak na miejscu Nathana. To nie było możliwe i sama myśl, o takiej możliwości wydaje mi się absurdalna. Dłonie znowu zaczynają mi drżeć, a do oczu napływają łzy. Mrugałam pospiesznie, starając się je odgonić.
Będzie dobrze. Cholera. Będzie dobrze...
Weszłam do jadalni na nogach z waty. Tata stał przy kuchence razem z wysoką kobietą, która była odwrócona do mnie plecami. Odetchnęłam ponownie, uśmiechając się do siebie. Nim Stevie na mnie spojrzała, poprawiłam jeszcze włosy i zerknęłam na Jacka, siedzącego już przy stole. W przeciwieństwie do mnie wydawał się być niesamowicie spokojny.
Stevie obróciła się w kierunku taty i już miała powiedzieć mu coś z uśmiechem, gdy uświadomiła sobie moją obecność. Chciałabym powiedzieć, że była brzydka. To kiedyś mogłoby poprawić humor mojej mamie... Tyle że ona też wydawała się ruszyć na przód. Beze mnie. Bez taty. Bez Nathana...
Nie myśl o tym, głupia.
Co jak co ale mentalnie konwersacje wychodziły mi coraz lepiej...
Stevie miała brązowe oczy, których barwa na myśl przywodziła mi orzechy. Wiedziałam także po kim Jack odziedziczył kolor włosów, choć stuprocentowej pewności że to była jej naturalna barwa, nie miałam. Uśmiechnęła się w moim kierunku niepewnie i wyciągnęła ramiona przed siebie. Miałam przeczucie, że od mojego następnego ruchu zależy reszta wieczoru.
Podeszłam do niej niepewnie i pozwoliłam się przytulić. Początkowo obawiałam się, że pogniotę jej kwiecistą sukienkę, ale nawet jeśli to się tym nie przejmowała. Pachniała słodkimi perfumami, od których nieco kręciło mi się w nosie, ale postanowiłam tego nie skomentować.
- Bardzo się cieszę, Dan - wymamrotała mi do ucha. - Ja i Jack bardzo się martwiliśmy...
Pokiwałam głową, czując się bardziej niż niezręcznie. Miałam wrażenie, że więcej nie wytrzymam.
- Wiem, że to dla ciebie bardzo ciężka sytuacja ale chce, żebyś wiedziała... Możesz zawsze na nas liczyć, słonko.
Okej. Okej. Wszystko jest super... Oprócz faktu że to powinna była powiedzieć moja matka. Ciekawe czy jeszcze pamięta o moim istnieniu.
Zajęłam miejsce przy stole, ignorując rozdzierający ból głowy. Nałożyłam sobie sałatkę, w której po chwili zaczęłam grzebać widelcem. Miałam szczęście, że tata był zaangażowany w jakże fascynującą rozmowę na temat powrotu Stevie do domu. Jack jednak okazał się trudniejszym przeciwnikiem. Nie spuszczał ze mnie wzroku i z uniesionymi brwiami wpatrywał się we mnie z nieodgadniętą miną.
Miałam ochotę cisnąć w niego pomidorem koktajlowym.
Wkrótce jednak razem z tatą zaczęli snuć opowieści... Składały się one głównie z rzeczy, których nie pamiętałam. Wszyscy się dobrze bawili, chichotali, szturchali, spoglądali na siebie... i zachowywali jak rodzina. Tymczasem ja czułam się jak intruz. W końcu wstałam od stołu, tłumacząc się bólem głowy i zniknęłam na schodach dwa razy szybciej niż z nich zeszłam.
Potrzebowałam... sama nie wiem. Mamy? Nathana? Kogokolwiek.
Sięgnęłam po telefon, ale po chwili odłożyłam go na miejsce. Później znowu go podniosłam. I odłożyłam. I podniosłam. I odłożyłam... I w końcu wybrałam numer mamy. Co z tego że gdy odebrała, ja się rozłączyłam?
Nie byłam gotowa na rozmowę z własną matką. Nie byłam w stanie jej spojrzeć w oczu, usłyszeć jej głosu... Nathan nie żył... Dlatego nim rozkleiłam się na dobre wybrałam numer Chase'a. O dziwo odebrał po dwóch sygnałach.
- Słucham?
- Hej, Chase - powiedziałam, ignorując suchość w ustach.
- O, Dan! Nie sądziłem, że odezwiesz się tak szybko...
- Czemu?
- Chyba miałem przeczucie - odpowiedział wymijająco.
- Co robisz?
- Serio? - Zaśmiał się.
- Co serio?
- Serio zadzwoniłaś, żeby o to zapytać?
- Poniekąd.
Ułożyłam się wygodniej na łóżku, spoglądając na sufit. Przymknęłam oczy, pozwalając by ciemność mnie otoczyła. Czułam się jak dawniej chociaż na kilka chwil.
- Coś się stało? - Spytał Walker poważnie.
- Nie. Tak - dodałam po namyśle, by po chwili dodać jeszcze: - Nie wiem.
- Nie powiem, jesteś konkretna... Chcesz o tym pogadać?
- Miałeś czasami wrażenie, że jedna decyzja zmieniła całe twoje życie?
- Tak - odparł poważnie.
- Widzisz... Zastanawiam się, czy kiedykolwiek odzyskam swoje wspomnienia. Miałam dostać drugą szansę na wszystko, ale jak mogę ją wykorzystać? Mam popełniać stare błędy? Ufać ludziom, których nie znam? Rozpamiętywać zdrady? Tęsknić za Nathanem, Grace, własną matką? Jak mam dać sobie z tym radę? Jak mam się dopasować do nowej rodziny?
- Przygotowałaś całą listę pytań - stwierdził z rozbawieniem w głosie. - Dać ci radę, którą kiedyś otrzymałem? Musisz być ufna. Wiem to brzmi jak największa bujda na świecie, ale taka jest prawda. Życie będzie jeszcze cię wystawiało na próby. To co przechodzisz jest jedną z nich. Nie wolno ci się poddać, nie możesz przestać próbować... Musisz zaufać losowi, że kiedyś będzie dobrze. Zaufaj sobie.
Zamurowało mnie. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc po prostu słuchałam jego oddechu. Miał rację. To miało sens... Nie, więcej. To była prawda. Nie mogłam kapitulować i użalać się nad sobą. Musiałam się zebrać w sobie i działać. Wstawać każdego dnia ze świadomością, że mój brat nie żyje, a rodzice się rozwiedli. Musiałam się przyzwyczaić do tej abstrakcyjnej myśli nawet, jeśli nie docierała do mnie jeszcze. Wszyscy na swój sposób ruszyli na przód. Ja też już raz to zrobiłam...
Dam radę zrobić to po raz drugi.
- Żyjesz jeszcze?
Wypuściłam powietrze z płuc, czując jak napięcie opuszcza moje ciało.
- Kto dał ci tę radę?
- Twoja mama - odpowiedział zmieszany.
- Och - bąknęłam.
- Była nieco okrojona, ale sens pozostał ten sam. Pomogłem chociaż troszkę?
- Tak, zdecydowanie - potaknęłam z rozbawieniem. - Co robisz?
Zaśmiał się. Naprawdę się śmiał. Jak mogłam uznać go za dupka, chama czy nawet kretyna? To był mój przyjaciel... Jak Grace.
- Idź spać, Dan.
- Nie mogę... Tata ma kolację ze Stevie i Jackiem.
- I jak? - Jego głos wyrażał zaciekawienie, ale ewidentnie starała się nie naciskać.
- Ona jest taka... idealna, a Jack miły, ale... to nie jest moja rodzina. Po prostu nie.
- Dan... To nieprawda. Postępujesz tak tylko dlatego, że nie pamiętasz paru rzeczy....
- To niczego nie zmienia - westchnęłam zmęczona.
- Dobrze wiesz, że to zmienia absolutnie wszystko...
Już miałam wyrazić swój sprzeciw, gdy telefon przy moim uchu zawibrował. Spojrzałam na wyświetlacz ze zdziwieniem. "Numer prywatny". Przeprosiłam Chase'a, obiecując mu, że oddzwonię tak szybko jak to możliwe. Jeszcze nie wiedziałam, że nie będzie mi to dane. Przeciągnęłam zieloną słuchawkę, odbierając połączenie.
- Witam. Czy mam przyjemność z panną Hargrove? - Zapytał głęboki, męski głos.
- Przy telefonie...
- Z tej strony Xavier Toner. Dzwonię w sprawie potwierdzenia wystawy.
Jakiej wystawy? Z trudem przygryzłam się w język, nie chcąc wyjść na niekompetentną. Odetchnęłam głęboko, słuchając w pewien sposób znajomego głosu. Przez większość czasu nie rozumiałam nic z jego słów. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że znam skądś motto wystawy.
- Mógłby pan powtórzyć? - Poprosiłam, przebierając palcami w powietrzu.
- Jedna niesamowitość kryje mnóstwo małych niesamowitości.
Bez trudu rozpoznałam słowa Elaine z rozmowy o książce mojego ojca... Jaki jednak związek miały te dwie sprawy?
- Jesteśmy umówieni na sobotę? Tam gdzie zawsze?
- Przepraszam, ale ja... - Zaczęłam niepewnie, ale on przerwał mi błyskawicznie.
- Wiem, że pani ma amnezję. Dlatego chciałbym wszystko wyjaśnić osobiście... Pani brat na to zasługuje.
- Tak, zdecydowanie - potaknęłam z rozbawieniem. - Co robisz?
Zaśmiał się. Naprawdę się śmiał. Jak mogłam uznać go za dupka, chama czy nawet kretyna? To był mój przyjaciel... Jak Grace.
- Idź spać, Dan.
- Nie mogę... Tata ma kolację ze Stevie i Jackiem.
- I jak? - Jego głos wyrażał zaciekawienie, ale ewidentnie starała się nie naciskać.
- Ona jest taka... idealna, a Jack miły, ale... to nie jest moja rodzina. Po prostu nie.
- Dan... To nieprawda. Postępujesz tak tylko dlatego, że nie pamiętasz paru rzeczy....
- To niczego nie zmienia - westchnęłam zmęczona.
- Dobrze wiesz, że to zmienia absolutnie wszystko...
Już miałam wyrazić swój sprzeciw, gdy telefon przy moim uchu zawibrował. Spojrzałam na wyświetlacz ze zdziwieniem. "Numer prywatny". Przeprosiłam Chase'a, obiecując mu, że oddzwonię tak szybko jak to możliwe. Jeszcze nie wiedziałam, że nie będzie mi to dane. Przeciągnęłam zieloną słuchawkę, odbierając połączenie.
- Witam. Czy mam przyjemność z panną Hargrove? - Zapytał głęboki, męski głos.
- Przy telefonie...
- Z tej strony Xavier Toner. Dzwonię w sprawie potwierdzenia wystawy.
Jakiej wystawy? Z trudem przygryzłam się w język, nie chcąc wyjść na niekompetentną. Odetchnęłam głęboko, słuchając w pewien sposób znajomego głosu. Przez większość czasu nie rozumiałam nic z jego słów. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że znam skądś motto wystawy.
- Mógłby pan powtórzyć? - Poprosiłam, przebierając palcami w powietrzu.
- Jedna niesamowitość kryje mnóstwo małych niesamowitości.
Bez trudu rozpoznałam słowa Elaine z rozmowy o książce mojego ojca... Jaki jednak związek miały te dwie sprawy?
- Jesteśmy umówieni na sobotę? Tam gdzie zawsze?
- Przepraszam, ale ja... - Zaczęłam niepewnie, ale on przerwał mi błyskawicznie.
- Wiem, że pani ma amnezję. Dlatego chciałbym wszystko wyjaśnić osobiście... Pani brat na to zasługuje.
***
Dawno mnie nie było... Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale warto spróbować, prawda? Tak, jestem beznadziejna w dotrzymywaniu obietnic. Tak, miałam problemy. Tak, świat mi się zawalił. Tak, jest już dobrze. Tak, wybaczycie mi?
Parapif-parapuf! Spodziewaliście się czegoś takiego ze strony Chase'a?
Pierwsza część oficjalnie zakończona! Juhu, hejho!
Z dedykacją dla Lakii. Bo jesteś.